środa, 26 listopada 2014

Rozdział 13

Nienawidzę 12 grudnia.  Nienawidzę 12 grudnia.  Nienawidzę 12 grudnia.  Nienawidzę 12 grudnia.  Nienawidzę 12 grudnia.  Nienawidzę 12 grudnia.  Nienawidzę 12 grudnia.  Nienawidzę 12 grudnia.  Nienawidzę 12 grudnia.  Nienawidzę 12 grudnia.  Nienawidzę 12 grudnia.  Nienawidzę 12 grudnia. 
To najgorszy dzień, jaki może istnieć w całej galaktyce. To właśnie tego dnia nienawidzę wszystkich ludzi bardziej niż zwykle, to tego dnia robię się tak aspołeczna, że nie można się ze mną w ogóle dogadać. Dogryzam wszystkim, nawet Samowi, ale on jedyny to toleruje. Wie, że coś się stało, ale nigdy nie zapytał co. I bardzo dobrze. Za to właśnie go uwielbiam. Szanuje moją prywatność.
12 wszystko staje się czarno-białe, a pora roku jeszcze bardziej nasyca ten efekt.
-Cześć - powiedział Sam, kiedy weszłam do budynku.
Byłam cała zziębnięta, a moje policzki i nos na pewno zrobiły się czerwone od mrozu, ale 12 grudnia nigdy, przenigdy nie wsiadłabym do jakiegokolwiek środka lokomocji.
-Odwal się - burknęłam. Nie musiał nic wielkiego powiedzieć, żeby wkurwić mnie do szaleństwa.
-Dzisiaj dwunasty, prawda? - zapytał.

-Mam powtórzyć, czy użyć mocniejszego słowa?! - niemal wrzasnęłam na niego. Byłam naprawdę podenerwowana.
Cały czas widziałam tę scenę przed oczami. Tego chłopaka, który obserwował każdy mój ruch. Pędzące auto. Pisk opon. Blask reflektorów. I śnieg, który jako jedyny poruszał się w normalnym tempie.
I to, że cudem przeżyłam.
Nienawidzę tego dnia.
Nienawidzę tego kierowcy.
Nienawidzę tamtego chłopaka, który mnie obserwował.
Nienawidzę wszystkich.
Nienawidzę też siebie.
-Okej, okej. Już sobie idę. Ale myślę, że powinnaś dziś wrócić do domu. To nie jest dobry dzień, abyś tu była - poradził.
Chciałam na niego nawrzeszczeć, że w dupie mam jego rady, ale powstrzymałam się. Z trudem, ale jednak. Powstrzymałam się. Po prostu ruszyłam szybszym krokiem, aby dojść do sali, gdzie miałam zajęcia. Chciałam, żeby lekcje przeminęły. Chciałam, żeby cały ten dzień po prostu się skończył. Chyba nie prosiłam o zbyt wiele.
Na szczęście czas upływał i nie nękał mnie minutami. W mig skończyłam zajęcia i wróciłam do domu, starając się nie natknąć na nikogo znajomego, żeby nie nawrzeszczeć na niego bez przyczyny.
Głowa cała mi pulsowała z bólu, a wszystko wydawało się głośniejsze niż w rzeczywistości było.
W domu nie pragnęłam zrobić niczego innego, jak położyć się do łóżka i zasnąć. Nie zamierzałam nic zrobić. Nawet zajrzeć do notatek. Miałam na to cały weekend, a dziś i tak bym wszystko spieprzyła, albo podarła kartki na drobne kawałki.
I znów mam 13 lat i siedzę na ławce, wpatrując się w ulicę. Jest mi zimno w pupę, bo nie zgarnęłam śniegu, zanim usiadłam. Ale zrobiłam to celowo. Chciałam poczuć zimno szczypiące moją skórę. Od dziś oficjalnie jestem Smith. Zostałam adoptowana. Niejedni by się cieszyli, że im się pofarciło, ale nie ja. Dla mnie to było jak wyrok śmierci. Nowi ludzie, którzy będą chcieli poznać moją historię, będą krzyczeć i wymagać. Beznadzieja. Ja nie chcę nikogo. Nie chcę bliskości, miłości. 
Nie wiem, co zrobić, aby zmienić bieg zdarzeń. Chyba najlepszym rozwiązaniem było zabić się. Tak myślę. I zaczynam się nad tym głębiej zastanawiać. Nie mam, po co żyć. Matka mnie nienawidzi, nie potrafię kochać, nie dogaduję się z ludźmi. Życie nie ma dla mnie sensu.
Świat nagle zwalnia, kiedy podejmuję decyzję. Żegnam świat, żegnam Liverpool, gdzie obecnie jestem, żegnam Nową Zelandię i Bootle.
Ruch jest olbrzymi, więc najłatwiej jest mi po prostu wskoczyć pod samochód. Podchodzę do krawędzi chodnika i stoję chwilę przy brzegu ulicy. Rozglądam się. Ludzie chodzą, nikt nie zwraca na mnie uwagi, oprócz tego chłopaka. Zdaje się, że wzrok skupia tylko i wyłącznie na mnie, jakby reszta nie istniała. Jest ubrany w czarną grubą kurtkę, a brązowe proste włosy oprószone śniegiem ma krótko ścięte. Pokazuję mu tylko środkowy palec i wchodzę na ulicę bez zastanowienia. 

Słyszę pisk nadjeżdżającego samochodu. Obracam się, aby patrzeć na auto, które wybrałam na swojego zabójcę, ale reflektor oślepia moje oczy. Tylko czuję, jak ktoś łapie mnie za rękę i odciąga z powrotem na chodnik. Przewracam się na tego kogoś, kto właśnie odebrał mi łatwą śmierć. "Uratował życie". Nie patrzę nawet, kto to zrobił. Jestem przerażona. Zbyt zajęta patrzeniem na ulicę. Samochód, który o mały włos mnie nie zabił, zatrzymuje się. Wychodzi z niego jakiś facet w przyzwoitym wieku.
-Wszystko w porządku? - pyta, ale jego głos jest odległy. Jakby dzieliła nas szklana ściana lub jakbym znajdowała się pod wodą. Czuję, że powietrze ucieka mi z płuc i widzę bąbelki.
Placki robią cię ciemnoczerwone, kiedy facet zaczyna coś mówić, ale już go nie słyszę. Już tracę przytomność.
Obudziłam się gwałtownie, cała zalana potem. Przeczesałam palcami swoje włosy, starając się uspokoić swój oddech. To tamtego dnia znienawidziłam ludzi do szpiku kości. Przez tego kogoś, kto mnie uratował i odebrał mi to, czego pragnęłam najbardziej. Potem znalazłam się pod opieką psychiatry i już nie mogłam nic sobie zrobić. Za bardzo mnie pilnowali. Martwili się. A ja nie chciałam ich zranić. Mimo, że nawet gdyby cierpieli, nie poczułabym nic. Nie umiałam się tym przejmować "sercem", tylko umysł mówił mi, co powinnam zrobić.

Zadzwonił mój telefon. Po omacku zaczęłam szukać komórki na stoliku nocny. Kiedy ją znalazłam, odebrałam i przytknęłam ją sobie do ucha.
-Halo?
-Cześć, jak się czujesz? - usłyszałam znany mi głos. Anne.
-Ja... Dzisiaj jest 12 - powiedziałam, licząc, że to jej wystarczy jako odpowiedź.
-Wiem, dlatego pytam - odparła.
-Jest beznadziejnie. Boli mnie głowa. I nie mogę spokojnie spać - opowiedziałam.
-Śpisz? Przecież jest dopiero 18 - zauważyła.
-Wiem, 12 zawsze śpię - odparłam.
-Nie myśl o tym, jak o czymś złym. Zobacz, gdyby nie ta osoba, która cię uratowała, nie mogłabyś się spełniać jako pisarka, a ja nie miałabym przyjaciółki - starała się pocieszyć
Anne, poza moją rodziną, była jedyną osobą, która wiedziała oo 12 grudnia. Powiedziałam jej to rok temu, po 12 grudnia. A poznałyśmy się jakieś pół roku wcześniej przed tym dniem. Od chwili zdradzenia tego sekretu jesteśmy naprawdę przyjaciółkami. Nie dzielą nas żadne sekrety.
-Tak, wiem, ale... Nie potrafię go nie nienawidzić. Ja... Zasiałam to uczucie dawno temu i nie potrafię wykorzenić - powiedziałam.
-Pocieszę cię, okej? Jestem w Londynie na cały weekend. Pomyślałam, że możemy się spotkać - zaproponowała.
-Pewnie. Wpadnij. Tylko o dwudziestej przychodzi Sam. Oglądamy horror. Możesz dołączyć - powiedziałam. Pragnienie spotkania mojej przyjaciółki było większe, niż utrzymywanie tradycji. Poza tym, on też zaprosił Tinę i Asha.
-Och... Nie, nie będę wam przeszkadzać - odparła.
-W porządku, An, to nic takiego. Co tydzień oglądamy razem horror, jak odwiedzi nas jakiś gość, to to naprawdę prawdziwa okazja - namawiałam ją. I wcale nie byłam wredna, co wydawało mi się dziwne. Czy to dlatego, że ona znała prawdę?
-Dobrze. Wyślij mi adres jeszcze raz sms'em. Będę za godzinę - powiedziała.
-Jasne.
Jakąś godzinę później już siedziałam z Anne u mnie w salonie. Popijałyśmy sok pomarańczowy i wgapiałyśmy się pusto w telewizor.
-Myślisz, że to ten chłopak? - zapytała.
-Co? - nie zrozumiałam.
-Myślisz, że to ten chłopak cię uratował? - wyjaśniła.
-Nie wiem. Tam było dużo ludzi. To, że się na mnie gapił, nie znaczy, że to zrobił - odparłam.
-A jak z Harrym? - zaciekawiła się. - Skontaktowałaś się z nim w końcu?
-Nie i nie zamierzam. Już ci mówiłam. To nie miało przyszłości - powiedziałam.
-Nie rozumiem cię. Podoba ci się i lubisz z nim spędzać czas, a oddalasz się od niego z własnej woli.
-Kto powiedział, że mi się podoba?
-Och, błagam. To przecież widać. Jesteś bardziej przybita, odkąd się nie spotykacie.
-Nie jestem - zaprzeczyłam niemal natychmiast. - Daj spokój, An.
-Okej, okej, nie kłócę się z tobą. W każdym razie nie dziś.
Zanim zdążyła powiedzieć cokolwiek jeszcze, zadzwonił dzwonek do drzwi. Zerwałam się od razu z kanapy, będąc pewna, że to Sam przyszedł na horror. Wydawało mi się, że jest trochę wcześniej niż powinien, ale nie zwróciłam na to uwagi za bardzo, ponieważ mój przyjaciel był bardzo punktualny i często przychodził wszędzie przed czasem.
Szłam spokojnym krokiem w kierunku wejścia, w ogóle nie spodziewając się kogoś innego niż Sam. Bez zawahania otworzyłam drzwi i zobaczyłam w nich Harry'ego z gitarą przewieszoną przez ramię. Nie miałam szansy powiedzieć cokolwiek, bo chłopak zaczął grać i jednocześnie śpiewać.
-My tylko się starzejemy kochanie,
i myślałem o tym ostatnio.
Czy to kiedykolwiek wpędzało cię w szaleństwo,
Tak szybko jak zmienia się noc?
Wszystko, o czym kiedykolwiek marzyłaś,
Znika, kiedy się budzisz,
Ale nie ma się czego bać,
Nawet, jeśli noc się zmienia,
Nigdy nie zmieni mnie i ciebie [Night Changes] - słowa wypływały z jego ust, a ja nie byłam w stanie nic powiedzieć. Harry dograł zakończenie i przekręcił gitarę tak, że teraz wisiała na jego plecach. - Nie chcę cię zmieniać - powiedział. - Chcę, żebyś była taka, jaka jesteś. Tylko pamiętaj, że się starzejemy i nie mamy czasu na sekrety.
-Harry... Ja... - nie wiedziałam, co powiedzieć. Warga drgała mi, kiedy próbowałam coś wydusić z siebie, ale nagle zdawałam sobie sprawę, że nie mam pojęcia co. - Nie mogę...
Harry tylko wywrócił oczami. Nie zdążyłam zareagować, kiedy zbliżył się i przycisnął swoje usta do moich. Miękkie wargi Harry'ego masowały moje. Potem jego usta zaczęły błądzić po mojej szyi, a ja nie potrafiłam się oprzeć tej słodyczy. Odchyliłam lekko głowę do tyłu, aby ułatwić mu zadanie. Mruczałam, będąc rozpalona namiętnością, jaką obdarzył mnie Harry.
Dłonie chłopaka przesunęły się z moich bioder na plecy. Chłopak zawadzał o krawędź koszulki, a jego palce lekko muskały moją skórę.
-Fefe? - usłyszałam znajomy głos.
Odepchnęłam od siebie Harry'ego jak poparzona i starając się wyrównać oddech, spojrzałam kto stoi za plecami chłopaka. To był Sam. Wpatrywał się we mnie z osłupieniem i jakby... wstrętem. W życiu nie widziałam czegoś takiego w jego oczach. Jakby... Jakby mnie nienawidził. Jakby zbierało mu się na wymioty na mój widok. Jakbym zrobiła coś bardzo złego, a ja tylko dałam się ponieść emocjom. Poza tym to, że całowałam się z Harrym, nie było sprawą Sama, tylko moją.
Ale mimo to, poczułam się spanikowana. Jakby przyłapał mnie na kradzieży, czy coś. Może dlatego, że nie widział, żebym kiedykolwiek kogokolwiek całowała z takim uczuciem. Z Alexem nigdy mi się to nie zdarzało.
-Sam, ja...
-Przeszkadzam ci? - zapytał, wpatrując się ze złością w Harry'ego.
-Nie, Harry zaraz idzie - powiedziałam.
-Wyglądało, jakby dopiero wchodził - zauważył.
-Sam... To... Ja nie... Nie mam pojęcia, co ci powiedzieć - odparłam.
-W porządku. To twoje życie i w ogóle. Jestem po prostu w szoku. Sądziłem, że się rozstaliście, a okazuje się, że mnie okłamałaś - mówił z żalem do mnie.
-To nie tak, to nie tak - powtórzyłam dwa razy. - Ja... On tu dzisiaj przyszedł. Nie wiedziałam tego. Nie okłamałam cię, Sam.
-Serio? Skoro mnie nie okłamałaś, to znaczy, że całujesz się z kolesiem, którego ledwo znasz i który nie odzywał się do ciebie od miesiąca? Nie wierzę, że jesteś taka łatwa - jego słowa sprawiły mi ból. Nie wierzyłam, że mógł powiedzieć coś takiego. - To wyglądało, jakbyście mieli t o zrobić tutaj przed domem.
-Przecież wiesz, jaka jestem - wyszeptałam. Doskonale mnie znał. Przecież milion razy całowałam się z chłopakami na imprezach, nawet wtedy, kiedy byłam z Alexem. Okej, zazwyczaj byłam podpita, ale to nie zmienia faktu.
Poczułam nagle zimno. Nie wiem, ile z tego to wina mrozu, panującego na dworze, a ile zaistniałej sytuacji.
-Chyba jednak nie mam pojęcia, Fef. Jeśli nic do niego nie czujesz, to dlaczego się nim bawisz? Powiedziałaś mu, że zdradziłaś swojego chłopaka z milion razy? Powiedziałaś mu, że z Alexem też byłaś tylko dla zabawy? Powiedziałaś mu, że nie jesteś w stanie kochać? Powiedziałaś mu to wszystko? Czy zamierzasz zrobić z niego kolejnego chłoptasia à la Alex? Złamiesz mu serce, kiedy tylko się zakocha? A może chcesz go tylko na jedną nockę? Bo tak to z boku wygląda. Przynajmniej z mojej perspektywy, ponieważ cię znam i wiem, że nic do niego nie czujesz. Zachowujesz się jak dziwka.
-Dobra, koleś, teraz przesadziłeś - powiedział Harry, głos miał opanowany, ale jego ruchy był bardziej agresywne.
Ruszył na Sama, jednak zanim zdążył go uderzyć, mój przyjaciel uderzył Harry'ego z pięści w twarz. Wrzasnęłam z przerażenia, a potem Loczek oddał Samowi.
-Przestańcie! - wrzasnęłam. - Do środka! Obaj! Chyba, że chcecie być w porannej gazecie na okładce!
Patrzyli na siebie spode łba, ale oboje posłusznie weszli do środka. Sam trzymał się za policzek, w który najwyraźniej dostał, natomiast Harry ocierał krew, lecącą z pękniętej wargi.
Zaprosiłam ich do salonu, gdzie siedziała Anne. Spanikowała, kiedy zobaczyła ich obu. Zaczęła się wiercić, a zaraz potem uciekła do łazienki. Ja natomiast pokierowałam się do komody po wodę utlenioną i płatki kosmetyczne, a chłopacy usiedli na dwóch końcach jednej kanapy.
Sam założył ręce na wysokości piersi, kiedy zauważył, że sama zamierzam zająć się raną Harry'ego. Zignorowałam go, a właściwie zrobiłam coś, żeby go jeszcze bardziej wkurzyć. Usiadłam na kolana Loczka i bardzo delikatnie nalałam na wargę wodę utlenioną. Następnie zmoczyłam trochę płatek i przetarłam ranę. Potem powtórzyłam swój czyn, tylko tym razem z suchym wacikiem.
-Teraz będziesz się bawić w czułą i kochaną dziewczynę?! - warczał na mnie Sam.
-Domagasz się, żebym przyjebał ci jeszcze raz? - zamiast mnie odpowiedział Harry.
-Jak na razie to tobie leci krew - zauważył.
-Możemy łatwo zmienić ten fakt - wyburczał.
-Cisza! - krzyknęłam znów, a Harry'ego przebiegł dreszcz od nagłego hałasu. Nie miałam jednak czasu na przepraszanie. W oczach Sama i tak już wystarczająco upadłam.
-Więc co? Opowiesz swojemu chłoptasiowi, jak to zerwałaś z Alexem, bo on cię kochał?
-On to wie - powiedziałam.
Widziałam, że Harry chce mnie o coś zapytać, ale ugryzł się w język, przypominając sobie o obecności Sama. Nie rozumiałam, o co mogło mu chodzić. Znał tę historię.
-Ach, więc masz nowego przyjaciela? Jak miło! - sarkazm nie opuszczał Sama, ani na krok. - Co on w ogóle o tobie wie? Założę się, że nawet cię nie rozumie.
-Zamknij się - burknął Harry.
-Wiem - powiedziałam.
-Czekaj... Co? - Harry chyba nie dowierzał, że właśnie to powiedziałam.
-Ja... Sam ma rację. Ty... Nie znasz mnie, nie rozumiesz... Lepiej będzie, kiedy sobie po prostu pójdziesz - oznajmiłam, zsuwając się z jego kolan.
Harry wstał bez słowa i ruszył w kierunku drzwi.
-Czekaj, odprowadzę cię - powiedziałam.
-Nie trzeba - odparł, ale ja i tak pognałam za nim.
Wyszliśmy razem z mojego domu, a ja zatrzasnęłam za nami drzwi. Dopiero wtedy się odwrócił, widocznie zdawając sobie sprawę, że nie posłuchałam jego "prośby".
-Co? Czym chcesz mnie jeszcze dziś zranić? Już wystarczy, że potwierdziłaś słowa tego kolesia - burknął.
-Nie... To nie tak... Ja... Nie mam siły się z nim dziś o to kłócić, Harry.
-Nie rozumiem.
-To on mnie nie zna. To ty jako pierwszy zobaczyłeś we mnie inną osobę. On ma mnie... za taką, jak powiedział - odparłam.
-I tolerujesz to?
-Chodzi o to, że on ma rację. Zerwałam z Alexem, bo go nie kochałam. Zdradziłam go z milion razy, kiedy jeszcze chodziłam na imprezy...
-I po co mi to mówisz?
-Bo nie chcę, żebyś odszedł - powiedziałam.
-To ci raczej nie pomaga. Powiedziałaś mi, że zerwałaś z tamtym kolesiem, bo nic do niego nie czułaś, natomiast teraz się okazuje, że to jego uczucia stanowiły problem. Gdyby nie powiedział, że cię kocha, nie zerwałabyś z nim?
Pokiwałam twierdząco głową i spuściłam wzrok na swoje buty. Chyba czułam wstyd za swoje zachowanie.
-Świetnie. A więc rzeczywiście jesteś nieczuła. Ice princess. Może ja już lepiej pójdę, co? To się robi... chore. I nie wiem, czy mam ochotę tego słuchać - powiedział, ale chwyciłam jego ciepłą dłoń, zanim zdołał się w ogóle odwrócić.
-Ja... Z Alexem byłam dla zabawy, okej, to fakt. Czas przeszły dokonany, ale... z tobą jest inaczej. Z tobą rozmawiam, śmieję się... Poznajemy się. Tak naprawdę. Nie tak, jak znam się z Samem. Nas łączą tylko hobby. Nie chcę cię ranić, dlatego tyle razy cię od siebie odsuwałam. Boję się, że skrzywdzę cię tak, jak krzywdziłam wszystkich dookoła. A jesteś naprawdę świetnym facetem i po prostu nie chcę ci tego zrobić - powiedziałam.
-To przestań budować mur między nami. To mnie najbardziej boli. Ludzie przychodzą i odchodzą, takie już jest życie, więc jeśli odejdziesz... Będzie bolało tylko raz, a kiedy mnie odtrącasz co chwilę, kiedy powiem lub zrobię coś nie tak, zadajesz mi ból tysiące razy. Nie rozumiesz tego? Ja naprawdę cię lubię i nie chcę cię znienawidzić przez ciągłe nieporozumienia - oznajmił.
Puściłam jego dłoń, aby potrzeć swoje ramiona, ponieważ zrobiło mi się zimno. A następnie zdecydowałam się powiedzieć coś, czego nie mówiłam jeszcze nigdy nikomu.
-Przepraszam. Po prostu nie jestem zwyczajna, że ludzie... są mną zainteresowani. Wiesz, w jakim świecie dorastałam. Jest takie powiedzenie "Z kim przystajesz, takim się stajesz" i... po prostu nie umiem inaczej. Odtrącam ludzi, tak jak matka odtrącała mnie. Jeszcze nie nauczyłam się zachowywać inaczej...
-Jeśli masz problem, coś cię męczy lub cokolwiek... zawsze możesz mi o tym powiedzieć. Mogę być też twoim przyjacielem. Taki co pociesza i w ogóle. Pomogę ci rozwiązać twoje problemy, tylko musisz się trochę otworzyć - powiedział.
-Ja... To naprawdę trudne. Nie umiem zburzyć muru, który wokół siebie zbudowałam...
-To pozwól mi to zrobić - poprosił, a potem znów mnie pocałował.
Pozwoliłam, aby jego ciepłe wari wpiły się w moje, żeby jego język wkradł się do moich ust. Od razu zrobiło mi się cieplej. Harry objął mnie w pasie, a potem przyparł do drzwi. Całowaliśmy się jeszcze bardziej namiętnie niż wtedy, gdy przyłapał nas Sam.
Usta Harry'ego przeniosły się na linię mojej szczęki i zaczęły znaczyć na niej mokrą ścieżkę pocałunków. Pomrukiwałam z uznaniem.
-Zależy mi na tobie - mruknął wprost do mojego ucha.

3 komentarze:

  1. Awww jak słodko *.*

    OdpowiedzUsuń
  2. Słodcy . Ale co odpierdoliło Samowi . ? Może on sie w niej zakochał . Nie to by bylo głupie . Ciekawe kto ja wtedy uratowal . ? Ciebie really popierdoling Sam . Fefe jest jaka jest i trudno .

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy, nawet najkrótszy, komentarz :)