sobota, 18 października 2014

Rozdział 8

-Dziękuję - powiedziałam, odchodząc od drzwi domu dziecka.
Opiekunka, której podarowałam swoje opowiadanie akurat dziś miała wolne. Nie miałam czego szukać w domu dziecka. Tak naprawdę to w sumie nawet tam nie weszłam. Poprosiłam, aby ktoś wyszedł na zewnątrz. Nie miałam odwagi sama przekroczyć progi mojego koszmaru z dzieciństwa. To tutaj czułam najwięcej bólu.
Nie zdobyłam adresu mojej opiekunki, a jedynie numer telefonu. Nie mogłam się z nią po prostu skontaktować, bo rozwaliłam telefon, więc zdecydowałam się skorzystać z budki telefonicznej. Miałam jakieś drobniaki, które zostały mi po wczorajszych zakupach i których Harry nie chciał ode mnie przyjąć. Twierdził, że nie zbiera drobnych. Oczywiście był to żart, ale poczułam się dziwnie biednie. Nie żebym miała problemy z pieniędzmi, no ale nie szastałam wszystkimi na prawo i lewo.
Znalazłam pierwszą lepszą budkę i od razu do niej weszłam. W dzisiejszych czasach nikt z nich już nie korzystał, więc trochę się bałam, że telefon może już nie funkcjonować, ale na szczęście usłyszałam głos, kiedy tylko podniosłam słuchawkę. Wrzuciłam monety do urządzenia i wybrałam numer. Usłyszałam trzy
sygnały, zanim opiekunka odebrała telefon.
-Halo? - usłyszałam jej głos. Był już lekko schrypnięty ze starości.
-Dzień dobry, tutaj Fefe - powiedziałam. - Fefe Warmth.
-Fefe! Drogie dziecko, dlaczego dzwonisz? - zapytała głosem tak serdecznym, że po prostu musiałam się uśmiechnąć.
-Chciałabym się z panią zobaczyć - wyjaśniłam.
-Coś się stało? Z opiekunami coś nie w porządku? - wydawała się autentycznie zmartwiona.
-Nie, nie, wszystko jest dobrze - odparłam. - Po prostu mam do pani małą sprawę. Mogłabym do pani wpaść na parę minut?
-Dobrze, podam ci adres - zgodziła się niemal od razu.
Zapisałam adres w głowie, a potem ruszyłam pieszo do jej domu. Doskonale wiedziałam, gdzie to jest. Znałam Bootle jak własną kieszeń, jeśli nie lepiej. Dotarłam pod duży budynek już w ciągu piętnastu minut. Chwilę wahałam się, zanim zadzwoniłam domofonem. Pani Blakely natychmiast otworzyła mi furtkę, jakby już wcześniej wiedziała, że znajdowałam się pod jej domem.
Weszłam na jej posiadłość i przemierzyłam czterema krokami krótki chodnik. Nim zdążyłam zapukać, moja opiekunka otworzyła przede mną drzwi. Uśmiechnęła się szeroko, a w okół jej oczu zrobiły się zmarszczki.
-Co cię do mnie sprowadza, drogie dziecko? - zapytała sympatycznie, przytulając mnie na powitanie.
-Och, to taka mała nieistotna rzecz. Mogę wejść?
-Ależ proszę, Fefe -  zaprosiła mnie do swojego domu. Na oko był ze dwa razy mniejszy od mojego. - Chris zaraz wróci z pracy, więc nie mam za dużo czasu, bo wychodzimy na obiad, kiedy przyjdzie - powiedziała, kiedy siadałyśmy na białej kanapie w jej skromnym salonie. Rozejrzałam się uważnie po pomieszczeniu. Byłam tu pierwszy raz i przeszywał mnie szok, że tak mała przestrzeń mogła być urządzona w tak elegancki sposób. - Czym się teraz zajmujesz, kochanie? - zapytała mnie z czystej ciekawości.
-Cóż... Poszłam na studia z kreatywnego pisania, po skończeniu trzyletniego college - powiedziałam.
-Och! Jak miło, że trzymasz się dalej pisania! Tworzyłaś naprawdę świetne historie - pochwaliła mnie, a ja poczułam dziwne ukucie w brzuchu. Tak, to zdecydowanie nienawiść do otrzymywania miłych komentarzy.
-Dziękuję - odparłam z grzeczności. - Propos... Czy ma pani jeszcze to opowiadanie, które podarowałam pani, kiedy mnie adoptowano?
-Oczywiście, że mam! Dlaczego pytasz?
-Cóż... Zdaję się, że go potrzebuję - powiedziałam. - Jest w nim zawarte coś ważnego, czego dobrze nie pamiętam i potrzebuję go - opowiedziałam najbardziej wymijająco, jak potrafiłam. Nie chciałam, aby wzięła mnie za wariatkę, więc nie miałam w planach opowiedzenia jej o mojej teorii.
-Mam je gdzieś w biurku w pracowni. Trzymam tam wszystkie rzeczy od dzieci - odparła, zrywając się z miejsca, które zajmowała obok mnie. - Poczekaj tu chwilkę - poprosiła mnie.
-Oczywiście - przytaknęłam.
Kiedy tylko pani Blakely opuściła pomieszczenie, zaczęłam się bardziej przyglądać pokojowi. Na przeciwko mnie wisiał duży obraz. Zgadywałam, że opiekunka sama go stworzyła. Zawsze była dobra w rzeczach manualnych i zdaję się, że zajmowała się tym na co dzień w celach odprężających. Obraz przedstawiał dziecko o pustych oczach, któremu po policzkach spływały czarne łzy. Wzrok dziewczynki, bądź chłopca (ciężko zinterpretować) był tak oszałamiający, że musiałam przestać patrzeć na obraz, bo naprawdę się przelękłam.
-Tutaj je mam - powiedziała, kiedy wróciła do pokoju. - Czytałam je niedawno, więc nie musiałam długo szukać - wyjaśniła swoją krótką nieobecność. - To nieprawdopodobne, że tak młoda osoba, potrafiła tak dobrze opisać uczucia.
-Niech mi pani tak nie pochlebia - grałam skromną, ale tak naprawdę nie chciałam być dłużej chwalona.
-Już dobrze, dobrze - powiedziała. - Mam dla ciebie coś jeszcze - poinformowała mnie. - To list od twojej matki - wyjaśniła. - Biologicznej matki. Prosiła mnie, abym przekazała ci go, kiedy skończysz dwadzieścia lat, ale... Cóż, masz już dziewiętnaście, a moja pamięć powoli zawodzi, więc pomyślałam, że dam ci to teraz.
-Jaki list? - zapytałam, przypominając sobie scenę z dzieciństwa, kiedy matka krzyczała na mnie, że mnie nienawidzi, a na wieczór... Kiedy już przysypiałam, powiedziała, że mi to wyjaśni. Że napisała list, kiedy się urodziłam. I tyle pamiętam, bo potem zasnęłam.
-Kochana, ja nie wiem, co jest w środku. Robię w tym przypadku za pocztę - powiedziała. - Ale mam nadzieję, że nie napisała ci tam nic krzywdzącego. Już dosyć się nacierpiałaś w życiu.
Kobieta podała mi moje opowiadanie oraz list. Z trudem przyjęłam od niej te rzeczy. Bałam się tego, co mogło znajdować się w środku tego listu. W opowiadaniu również.
I wtedy usłyszałam trzask pioruna. Spojrzałam za okno i zorientowałam się, że zaczęło padać.
-Mam nadzieję, że masz jakiś transport - powiedziała, patrząc w tym samym kierunku, co ja.
-Tak - odparłam. - Lepiej pójdę, zanim rozpada się na dobre - powiedziałam, wstając.
Kobieta odprowadziła mnie do wyjścia, a potem pożegnałyśmy się uściskiem. Na dworze naprawdę porządnie padało. Postanowiłam iść na przystanek, żeby dojechać do jednej z pobliskich kawiarni i tam poświęcić chwilę na opowiadanie.
Ustawiłam się pod zadaszeniem. Nie chciałam jeszcze czytać opowiadania, ale nie mogłam się powstrzymać. Otworzyłam własnoręcznie zrobiony skoroszyt. Chciałam przeczytać tylko kilka pierwszych słów, ale nie zdążyłam, ponieważ kilka kartek z końca wyleciało z mojego prowizorycznego folderu i wpadło prosto w kałużę. Złożyłam opowiadanie i wsadziłam je pod pachę razem z listem, a potem schyliłam się po kartki. Były całe przesiąknięte wodą deszczową i ubrudzone błotem. Próbowałam wyczytać z nich cokolwiek, ale litery rozmazywały się na papierze.
Wtedy nie przejęłam się tym specjalnie. Wypadły mi tylko trzy kartki zapisane po jednej stronie. Pomyślałam, że nic się nie stało. Że to tylko nic nieznaczące strony. Zgięłam je i trzymałam w drugiej ręce. Chciałam je osuszyć w domu i postarać się jeszcze raz odczytać. Wydawało mi się, że wszystko jest do naprawienia.
Wsiadłam do autobusu i pojechałam do kawiarni, w której niegdyś spędzałam całe dnie. Zabrałam się tam za czytanie opowiadania, bo nie miałam odwagi otworzyć listu. Bałam się, co może być w nim zawarte. Nasłuchałam się wystarczająco obelg od matki i nie miałam ochoty na powtórkę.
Opowiadanie zaczynało się dość prostymi słowami.
"Frances dostała się do show. Nie wiedziała, w jaki sposób do tego doszło, ponieważ nie przypominała sobie, żeby do czegokolwiek się zgłaszała. Była tego wręcz pewna. Tak bardzo jak chciała jakoś wymigać się od brania udziału w tej komedii, tak los coraz bardziej jej pokazywał, że jest to niemożliwe. Rezygnacja kosztowała kupę pieniędzy, których Fran nie miała. Próbowała wszelkich sposobów, oprócz rozmowy z bliskimi. Nie chciała ich o tym informować, ponieważ sądziła, że uznają ją za nieporadną osobę, która najpierw zgłosiła się do show, żeby zdobyć chwilowego chłopaka, a potem rezygnowała z tego, gdy zorientowała się jaki to wstyd. Tylko, że Fran nigdy nie chciałaby wziąć udziału w czymś takim. Uważała to za najgorsze upokorzenie przed światem."
Czytałam opowiadanie z zapartym tchem. Nie dlatego, że było emocjonujące. Tylko po prostu wszystko zgadzało się z moją rzeczywistością. W treści zawarty był nawet fragment o tej całej aferze z torebką i o tym jak Harry pojawił się po wszystkim. W opowiadaniu nazywał się Henry. Nie wierzyłam w to, co czytałam. I coraz bardziej denerwowałam się zmoczonymi kartkami. Zdążyły one już porządnie wyschnąć, ale litery nie stawały się ani trochę bardziej czytelne. Przyglądałam się im przez długi czas, ale w końcu zdecydowałam się kontynuować opowiadanie. Wycieczka do Bootle była opisana jako odwiedziny rodzinnych stron. Po prostu Fran chciała spotkać się z rodziną i przy okazji odebrać list od swojej biologicznej matki. Ani słowem nie było wspomniane o opowiadaniu. Tylko ten list. Kolejne słowa opowiadania całkowicie mnie sparaliżowały. Henry miał podrzucić Fran do domu, ale nie zrobił tego. Zamiast podrzucić ją do jej domu, zabrał ją do siebie. Do swojej rodziny. Przedstawił ją, jako swoją dziewczynę i nie szczędził jej komplementów, które wprawiły ją w zawstydzenie. Okazało się, że chłopak zrobił to, chcąc w ten sposób otworzyć trochę Fran przed ludźmi. Doprowadził ją w ten sposób tylko do złości, chociaż wtedy zaczęła więcej mówić, więc Henry dopiął swego. Potem chłopak i dziewczyna zaczęli się całować. I kiedy tylko ich usta zetknęły się ze sobą, nie mogłam tego dalej czytać. Oparłam głowę o dłonie i wtedy podeszła do mnie kelnerka. Zamówiłam latte, żeby się ode mnie odczepiła. Zaczęłam się zastanawiać, co teraz zrobić. Nie mogłam dopuścić do zbliżenia między mną, a Harrym. Nie mieliśmy przyszłości, więc byłam pewna, że im mniej całusów tym lepiej. Nie chciałam go niepotrzebnie do siebie zachęcać, kiedy doskonale wiedziałam, że nic z tego nie będzie. Fefe Smith nie potrafi kochać. Fefe Warmth potrafiła, ale ta Fefe nie.
-Jak tam sprawy osobiste? - zapytał Harry, siadając na przeciwko mnie.
Zerknęłam na zegarek wiszący na pobliskiej ścianie. Minęło już sporo czasu. To tutaj umówiliśmy się na spotkanie po godzinie. Byliśmy już w miarę pogodzeni po naszej porannej rozmowie. Zjedliśmy nawet razem śniadanie i rozmawialiśmy w aucie, ale teraz naprawdę nie miałam ochoty nawet na niego patrzeć. To nie tak, że go nie lubiłam. Był naprawdę okej. Problem u mnie polegał na angażowaniu się. Mogę lubić i nie lubić. Nie potrafię natomiast kochać i nienawidzić, oczywiście poza moją matką. Jeden wyjątek z jednej strony.
-W porządku - powiedziałam, siląc się aby wypowiedzieć te dwa krótkie słowa.
-Źle się czujesz? - zapytał. Musiałam pobladnąć.
-Nie - odparłam, ale wtedy zrobiło mi się niedobrze. - Tak - zmieniłam zdanie.
-Cholera - powiedział i podbiegł do mnie.
Upuściłam list i opowiadanie na stół, a on ściągnął mnie z krzesła i posadził nisko na ziemi. Klepał mnie delikatnie po policzku, kiedy ja trzymałam głowę w dole, wpatrując się w ziemię.
-Fefe, oddychaj. Głęboko. I nie zamykaj oczu, słyszysz? - mówił do mnie.
-Tak - odparłam.
-Czujesz się lepiej?
-Nie, chyba będę wymiotować - powiedziałam.
-Dojdziesz do łazienki? - zapytał.
-Tak, pomóż mi - poprosiłam go, ale czułam, że chodzi o coś więcej niż tylko zaprowadzenie do łazienki. Tak głęboko w sobie. Nie w pierwszych myślach.
Harry pomógł mi wstać i szybko zaprowadził mnie do łazienki. Po drodze przyłączyła się też do niego jedna z kelnerek, ale chłopak odgonił ją i poprosił, aby poszła po moje rzeczy. Gdy znalazłam się w łazience, poczułam chłód wentylacji, a mimo to moja skóra zaczęła się pocić. Kelnerka przyniosła moje opowiadanie i list. Na ich widok chyba mi się pogorszyło. Powietrze z trudem przechodziło przez moje gardło. Pomyślałam w pierwszej chwili, że mam nawrót astmy, co było totalną głupotą, bo nie miałam ataku od pięciu lat.
Chciałam zwymiotować, ale nie mogłam. Wszystko, co dzisiaj zjadłam tkwiło dalej w moim żołądku, boleśnie w nim koziołkując. Tak naprawdę nie byłam pewna, czy zwymiotuję. Wszczęłam tylko alarm, bo poczułam się gorzej. Ostatecznie nie zwróciłam. Siedziałam tylko opierając się o ścianę wyłożoną zimnymi płytkami i głęboko oddychałam. Pot spływał po całym moim ciele.
-Fef, lepiej ci? - zapytał Harry. Był taki troskliwy. Tym bardziej nie mogłam sobie pozwolić, aby go zranić. Musiałam to jakoś delikatnie zakończyć. Jeszcze nie wiedziałam jak. Pomysł miał się jednak narodzić wkrótce.
-Tak - wyszeptałam.
-Przyniosłam wodę - powiedziała kelnerka, podając mi szklankę napełnioną napojem.
-Dziękuję - odparłam, biorąc od niej naczynie i upijając kilka łyków chłodnej wody. Tak przyjemnie rozlewała się po moim gardle. Kelnerka wyszła z łazienki, podając moje rzeczy Loczkowi. Kobietę zawołał szef. - Już w porządku - oznajmiłam po kilku minutach, kiedy naprawdę poczułam się lepiej.
Zobaczyłam, że Harry trzymał "Destiny" i list od matki. Jednak zupełnie nie zwracał uwagi na moje rzeczy. Jego wzrok był skupiony tylko i wyłącznie na mnie. Jego zielone jak mech oczy błyszczały zmartwieniem, a usta były wygięte w lekki łuk. Trochę je rozwierał, żeby poprzez nie oddychać. Wiedziałam, że naprawdę się o mnie przestraszył. Aż miałam ochotę pocałować te jego różowe usteczka. Odepchnęłam jednak od siebie tę myśl.
-Ja nie mogę tego dalej ciągnąć, Harry - zaczęłam płaczliwie. Była to jedynie gra aktorska. To był jedyny sposób, jaki wpadł mi do głowy. Jedyny sposób, aby nie zranić Harry'ego za bardzo. Tak sądziłam. - Ja... Zgłosiłam się do programu. Testowałam siebie - powiedziałam. - Ja... Próbowałam ci to jakoś przekazać. Najpierw to o nienawiści, a potem o braku serca - zaczynałam swoje kłamstwo. - Jestem lesbijką, Harry - wypowiedziałam wolno te słowa, jakby sprawdzając jak brzmią. - Bardzo cię lubię i nie wiedziałam, jak ci to powiedzieć. Ja... Przepraszam. Nie chciałam, aby tak wyszło.
-Co ty mówisz? - zapytał jakby z niedowierzaniem. Wiedziałam, że to kupił. Wydawało mi się, że poczułam ukucie w klatce piersiowej, kiedy zobaczyłam ból w jego zielonych oczach.
-Przepraszam - chciałam się zmusić do płaczu, ale nie potrafiłam. Aktorką byłam raczej średnią, a płaczką to już w ogóle... - To dlatego tak źle się poczułam. Zrozumiałam, że nie mogę tego ciągnąć - wyjaśniłam.
-A twój chłopak?
-Nie kochałam go - przypomniałam.
-Dlaczego? - zapytał. - To mógł być każdy inny, a ty wybrałaś akurat mnie. Osobę znaną całemu światu. Chciałaś mnie upokorzyć? - jego głos zmienił ton. Mówił ostrzej i jakby z obrzydzeniem do mnie.
-Nie, nie wiem. Chyba myślałam, że w ten sposób zmuszę się do kochania chłopców - powiedziałam.
Harry pokręcił niedowierzająco głową. Wiem, że cierpiał, ale to był jedyny sposób. Lepsze było to, niż spławianie go tysiące razy i dawanie mu złudnych nadziei. Zadałam jeden cios, a nie tysiące.
-Wróć do domu pociągiem - powiedział łagodnie. Podał mi list i opowiadanie, a następnie zaczął czegoś szukać po kieszeniach. Wyjął z jednej z nich portfel. Otworzył go i wyciągnął sto funtów. - To na podróż - oznajmił. - Nienawidzę cię, Fef - wyszeptał, kiedy odchodził.
Nie powinno boleć, ale zabolało. Bardziej niż cokolwiek innego. Bardziej niż wtedy, kiedy matka mnie zostawiła. Bo tego się spodziewałam. Ale nie spodziewałam się, że Harry mnie znienawidzi.
Wtedy pierwszy raz od lat się popłakałam. Łzy spływały ciurkiem po moich policzkach, a szloch dusił moje gardło, niczym faceci z horrorów, które oglądałam. Po jakimś czasie nawet zwymiotowałam. Potem nie miałam nawet czym rzygać, ale i tak zwracałam. Samą wodą i śliną.
Kilka godzin później siedziałam na plaży, wpatrując się w fale dobijające do brzegu. Już nie płakałam. Czułam tylko ten ogromny ból brzucha i ucisk w gardle, jakby ktoś tam mi wsadził metalową kulę.
Nie powinnam była się nim tak przejmować. Był mi obcy.
Wmawiałam sobie, że chodziło o to, w jaki sposób na mnie spojrzał. Po części pewnie nawet tak było. Raczej nie raniłam ludzi. Może to też to. Nigdy przenigdy nie zraniłam nikogo tak bardzo, jak teraz Harry'ego. Chyba. Tak sądziłam, bo nawet Alex nie był tak bardzo zrozpaczony, kiedy się rozstaliśmy.
Cholerny ból nie dawał mi chwili wytchnienia. Nawet zamknięcie oczu i głębokie oddechy nie pomagały. W tamtym momencie pragnęłam mieć przy sobie Mię lub Anne. Dopiero po czasie dotarło do mnie, że nie mogłyby tu być. Udzielałyby mi morałów, jak głupio postąpiłam, a ja naprawdę zrobiłam dobrze. To była najlepsza decyzja, jaką mogłam podjąć.
Więc, do cholery, czemu tak bolało? Zawsze tak jest, kiedy podejmujemy słuszne wybory?
Podświadomość podpowiadała mi, że właśnie tak.

Dodałam podstawowe informacje na temat bohaterów, oraz powstała strona "ulubione komentarze". Umieściłam tam już parę moich ulubionych <3

~Jeśli przeczytałeś/łaś, proszę, zostaw komentarz.

1 komentarz:

  1. Nie nie nie to nie może tak być to się tak nie skończy on jej tak naprawdę nie nienawidzi powiedział tak tylko dlatego że był na nią zły prawda ?? Powiedz że to prawda

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy, nawet najkrótszy, komentarz :)