wtorek, 14 października 2014

Rozdział 7

Zawróciłam. Zamierzam znaleźć najbliższy przystanek i wrócić do Londynu. Tylko, że las wydawał się nie mieć końca. Ale nie to mnie najbardziej irytowało. Denerwował mnie brak chodnika, przez co musiałam chodzić po ziemi mokrej od porannego deszczu. Całe moje trampki pokrywała brązowa maź. W dodatku było mi zimno, ponieważ wraz z wieczorem zaczął się pojawiać chłód. Nic dziwnego, w końcu był już wrzesień.
Myślałam, że moje męki dobiegły końca, kiedy las w końcu się skończył, a rozpoczął chodnik. Miałam nadzieję, że w takim razie za niedługo zobaczę też jakiś przystanek i wszystko będzie dobrze. Wrócę do domu, a potem zamknę się w bibliotece, żeby nie myśleć o bożym świecie.
Jacyś dresiarze przeszli na drugą stronę ulicy na pasach, które właśnie wyminęłam. Było ich trzech. Dwóch z nich mierzyło sobie co najmniej metr osiemdziesiąt, natomiast trzeci miał z metr pięćdziesiąt i wyraźnie był dużo młodszy. Mimo to wszyscy byli w miarę równomiernie napakowani i wydawali się przerażający. A przynajmniej ci wyżsi. Przyspieszyłam trochę kroku, ponieważ miałam wrażenie, że idą za mną, co było prawdziwą paranoją, bo droga była prosta i nigdzie nie skręcała.
-Co tam, dziunia? - zapytał jeden z nich, zrównując ze mną kroku. Miał ciemne, niemal czarne oczy i brwi ułożone w agresywny sposób. Wiedziałam, że to nie wróży nic dobrego.
Nie odpowiedziałam. Bo cóż miałam powiedzieć? Może zwierzyć mu się ze swoich problemów? Zrobić to, czego wymagał ode mnie Harry? Co to, to na pewno nie.
-Ładna torebka, co w niej masz?
Kolejny raz odpowiedziała mu cisza. Skuliłam się trochę bardziej i dodałam tempa swoim krokom. Chciałam biec, ale ucieczka zmotywuje go do działania. Jakie szanse mam z tymi dwoma mięśniakami? I jeszcze ten młody. Może i nie miał zbyt dużego stażu w biciu i okradaniu ludzi, ale na pewno potrafił by mnie przetrzymać przez kilka chwil, żeby wyrwano mi torebkę i uderzono w twarz czy cokolwiek.
-Nie bądź taka, pokaż - powiedział, chcąc mi wyrwać torebkę z ręki, ale w porę zrobiłam unik.
-Czemu nie dzielisz się z moim przyjacielem? - zapytał drugi, który znikąd zmaterializował się u mojego drugiego boku.
Nie chciałam tego wtedy sobie przyznać, ale tak naprawdę strasznie się bałam. Że mnie pobiją do nieprzytomności i zginę gdzieś w krzakach, które nieraz obsikał pies. Jeśli już to wolałabym jakieś fajniejsze miejsce na śmierć.
-Dawaj torebkę, a nikt nie zrobi ci krzywdy - powiedział w końcu ten pierwszy, z którym miałam do czynienia.
-Zostawcie mnie - poprosiłam ledwo słyszalnie.
I wtedy jeden z nich mnie popchnął. Przewróciłam się i poturlałam do rowu wypełnionego wodą i huk wie, czym jeszcze. Strasznie śmierdziało moczem.
Ten najmniejszy podbiegł do mnie i zabrał mi torebkę. Z bliska już nie wydawał się taki młody... W każdym razie, kiedy odebrał mi moją własność, kopnął mnie z całej siły w bok uda, a potem odbiegł. Chwilę ponabijali się ze mnie, a potem poszli, jak gdyby nigdy nic.
Mogłabym ich gonić, ale nie widziałam sensu. Tylko skopali by mi dupę, a w torebce przecież nie było nic wartościowego. Telefon miałam w kieszeni, a jedyne pieniądze, jakie posiadałam to 20 funtów, które ukradli. Żadna wielka strata. No i moja duma była trochę zszargana. Zwłaszcza, że wylądowałam w ludzkich szczochach... A może nawet nie ludzkich. Nie wiedziałam, co gorsze.
Podniosłam się z rowu i wyszłam z powrotem na chodnik. Byłam cała mokra i coraz szybciej marzłam. Do tego śmierdziałam, jakbym nie wiedziała, co to prysznic. Najlepszy dzień w życiu.
W końcu zdecydowałam zadzwonić po Sama. Nie chciałam go prosić o pomoc, ale już nic innego mi nie zostało. Wyjęłam telefon z kieszeni, ale był cały zalany i w ogóle nie funkcjonował. Cholera jasna.
Aż zachciało mi się płakać, bo tak koszmarnego dnia nie miałam od... Nie, nie mogłam tego wspominać. I nie chodziło o porzucenie mnie przez matkę. To zupełnie inny dzień.
Oczywiście nie popłakałam się, skończyło się tylko na użalaniu nad swoim życiem w myślach.
-Wow, wyglądasz strasznie - usłyszałam za sobą głos. Na początku przestraszyłam się, że znowu ktoś chce mnie zaatakować, ale to był tylko Harry.
-Dzięki - powiedziałam, starając się zrobić dobrą minę do złej gry. Jestem ironiczna - oschła, gdy radosna i pełna humoru, gdy załamana.
-Co ci się stało? - zapytał. - Jeśli w ogóle mogę wiedzieć - och, wrócił wkurzony Styles.
-Wpadłam do rowu - odparłam, jakby to była najzwyczajniejsza rzecz na świecie.
-Tak sama?
-Nie, pchnięto mnie - powiedziałam. Ledwo powściągałam łzy na to wspomnienie. Powstrzymywała mnie tylko pamięć, że ja przecież nigdy nie płaczę.
-Gdzie masz torbę? - zapytał.
-Ukradli mi - jęknęłam płaczliwie.
-Hej, nie płacz. Wszystko dobrze - powiedział i przytulił mnie. Mimo że byłam mokra. Mimo że śmierdziałam. Mimo że powiedziałam, że go nienawidzę. - Miałaś tam coś cennego?
-Nie - odparłam, obejmując go dłońmi i mocno przytulając. - Nie nienawidzę cię, Harry - wyszeptałam, mając nadzieję, że może tego nie dosłyszał. - Po prostu się wtedy wkurzyłam. Nie jestem przyzwyczajona, że kogoś interesuję.
-W porządku. Ja nie powinnem był cię tu zostawiać zupełnie samą - odparł, przytulając mnie jeszcze mocniej. - Strasznie śmierdzisz - powiedział po chwili ciszy.
Odsunęłam się od niego i żartobliwie uderzyłam go z dłoni w bark. Oboje się delikatnie zaśmialiśmy.
-Robimy tak, wsiadamy do samochodu. Kawałek za lasem jest supermarket i CPN. Kupimy ci jakieś ciuchy na zmianę, a potem ogarniesz się trochę w łazience, okej? - zaproponował.
-Nie mam przy sobie pieniędzy - powiedziałam.
-O to się nie martw. To przeze mnie tak wyglądasz, więc moja w tym głowa, żeby zapewnić ci ubranie - obiecał.
Nie zostawało mi nic innego, jak po prostu się uśmiechnąć. Nie mogłam odmówić jego pomocy, ponieważ sama ledwo wytrzymywałam własny smród.
Ruszyliśmy w kierunku samochodu Harry'ego. Ciuchy strasznie do mnie przylegały, więc co chwilę je odklejałam, żeby zapach nie zakorzenił się za bardzo w mojej skórze.
Gdy dotarliśmy do auta, Harry otworzył przede mną drzwi, ale ja nie wsiadłam. Byłam cała mokra i śmierdząca. Nie chciałam, żeby siedzenie samochodu przeszło tym okropnym zapachem lub bakteriami, które obecnie nosiłam na sobie.
-Co?
-Wolałabym tam nie wsiadać w tym - powiedziałam.
-Racja - zgodził się, jeszcze raz skanując mnie wzrokiem od góry do dołu.
-W bagażniku mam bluzę. Możesz zdjąć koszulkę i spodnie i założyć ją.
-Ale gdzie się przebiorę? - zauważyłam luki w jego propozycji.
-Za samochodem. Tutaj nikogo nie ma - powiedział.
-A ty? - przypomniałam mu.
-Nie będę podglądał.
-Dobrze - uległam, ponieważ naprawdę nie miałam już ochoty wąchać samej siebie.
Harry podszedł do bagażnika i wyjął z niego bluzę. Jak dla mnie to była naprawdę olbrzymia. Wiedziałam, że kiedy ją założę, będzie sięgała mi do kolan.
Chłopak o kręconych włosach, posłusznie obszedł samochód i oparł się o niego plecami, żeby mnie nie wiedzieć. Na wszelki wypadek ja też stanęłam tyłem do auta. Zdjęłam z siebie koszulkę, buty, a potem jeansy. Z nimi zeszło mi najdłużej, ponieważ nie chciały się odlepić od mokrej skóry. Już, już chciałam zakładać bluzę, kiedy zastanowiłam się nad bielizną. Ona też była mokra i śmierdząca. Zanim zaczęłam za bardzo analizować, ściągnęłam koronkowe majteczki i stanik, a potem szybko ubrałam się w bluzę, którą zasunęłam pod samą szyję. Było tak jak przewidziałam - ubranie sięgało mi do kolan. To chyba jedyna zaleta bycia niską.
-Masz jakąś reklamówkę? - zapytałam.
-Mam, a co? - odpowiedział i odwrócił się do mnie, nie pytając czy już się ubrałam.
-Muszę to zwinąć w coś i wyrzucić do kosza przy markecie - powiedziałam, wskazując na ubrania. - Nawet najlepszy proszek nie wybawi tego zapachu - stwierdziłam.
-Proszę - powiedział, kiedy wyciągnął reklamówkę ze skrytki w samochodzie.
Zgarnęłam ubrania i upchnęłam je do reklamówki, którą na końcu bardzo mocno zawiązałam, żeby smród nie wydostawał się, kiedy wezmę mój mały pakunek do samochodu.
Harry otworzył przede mną drzwi, a ja wsiadłam uśmiechając się lekko do niego. Moje serce zatrzepotało szybciej, kiedy zauważyłam mały błysk w jego zielonych jak mech oczach. Nie wiedziałam, co się ze mną działo.
Kiedy już usadowiłam się na fotelu, obciągnęłam bluzę jak najbardziej, aby Harry nie mógł zobaczyć mojej nagiej skóry. On jednak nawet nie zwrócił na mnie uwagi, gdy wsiadł do samochodu. Od razu odpalił silnik i ruszyliśmy. Samochód piął szybko do przodu, więc byłam pewna, że lada moment znajdziemy się w markecie.
-Dlaczego zawróciłeś? - zapytałam w końcu, nie mogąc się powstrzymać.
-Bo zachowałem się nie w porządku. Może za bardzo naciskałem, żebyś coś mi o sobie opowiedziała, a potem dowaliłem jeszcze na temat twojego byłego chłopaka. Nic dziwnego, że się na mnie wkurzyłaś - powiedział.
Nie odpowiedziałam. Nie wiedziałam co.
Zaczęłam wpatrywać się w drzewa za oknem, które rozmazywały się od szybkiego tempa jazdy. Już kilka minut potem las się skończył, a ja w oddali widziałam światełka CPN'u i marketu, stojącego zaraz obok niego. Harry zwolnił, a następnie skręcił na parking przed sklepem.
Chwilę siedzieliśmy na siedzeniach w kompletnym milczeniu, wpatrując się w budynek przed nami. Żadne z nas nie wiedziało, co powiedzieć, co zrobić. W końcu Harry zdecydował się zdać pytanie, które wydawało się, że męczyło go od kilku minut.
-Podasz mi rozmiary, żebym mógł kupić ci odpowiednie ciuchy?
-Um, jasne... - powiedziałam, a on wyjął z kieszeni najnowszy model iphona, żeby zapisać numerki, które miałam mu podać. To było strasznie krępujące. - Spodnie to szóstki* - zaczęłam nieśmiało. - Bluzkę weź jakąś dużą, żeby była luźna - kontynuowałam. - Buty to piątki** - mówiłam, a on cały czas notował.
Została tylko bielizna, ale ja nie wiedziałam, czy będę miała odwagę mu powiedzieć, że siedzę właśnie zupełnie naga w jego bluzie. - Zrobimy tak, że przyniesiesz mi te rzeczy, ja się ciut ogarnę w łazience, a potem pójdę jeszcze na chwilę sama do sklepu, okej? Oczywiście oddam ci potem pieniądze za wszystko - obiecałam.
-Nie trzeba, to drobiazg. I niech będzie. Czułbym się dziwnie kupując ci... stanik - ledwo udało mu się to wydusić, a moje policzki niemal natychmiast stały się rumiane.
Spuściłam wzrok na swoje gołe stopy i starałam się nie myśleć o tym, jak ta sytuacja jest dziwaczna.
Jakiś czas później siedziałam czysta i kompletnie ubrana w samochodzie Harry'ego, który zmierzał do Bootle. Szczelnie opatulałam się bluzą, którą dał mi chłopak siedzący za kierownicą. Podejrzewałam, że po zderzeniu z wodą się rozchoruję. Zawsze, kiedy robiło mi się zbyt zimno, choć na dworze jeszcze nie ziębiło, zwiastowało to moje nadchodzące przeziębienie.
-Opowiesz mi coś o sobie? - zapytał, ale bardziej łagodnie niż wcześniej. Wiedziałam, że jeśli powiem "nie", nie będzie na mnie naciskał.
-Właściwie to nie wiem, czy jest o czym mówić - wyznałam. - Moje życie jest nudne, pozbawione magii i kolorów.
-Dlaczego tak mówisz?
Wzruszyłam ramionami, ale i tak zdecydowałam się odpowiedzieć słownie na jego pytanie.
-Odkąd byłam mała nie było u mnie kolorowo. Mama zawsze narzucała mi własną wolę, a jeśli jej się sprzeciwiałam, przypominała mi jaka jestem beznadziejna i w ogóle - powiedziałam, a on mi przerwał.
-Przypominała? To brzmi, jakbyś tak myślała - zauważył.
-Bo tak myślałam - odparłam, omijając fragment, iż myślę tak cały czas. - Potem mnie oddała, co już wiesz. Miałam ciężki okres w domu dziecka. Kiedy odbywała się rozprawa sądowa, mająca na celu ustanowienie moich opiekunów prawnych, było lepiej, ale mieszkając cały czas w Bootle zaczynałam fiksować. Wszędzie widziałam moją matkę. Słyszałam jej głos. Zupełnie jakbym była schizofreniczką. Potrafiłam zacząć krzyczeć na środku ulicy, żeby matka zostawiła mnie w spokoju, chociaż nikogo nie było obok mnie. Co noc budziłam się z płaczem. Śniły mi się koszmary. Najczęściej byłam w nich małym niemowlęciem, które było usuwane aborcją. Prawie co noc czułam, jak ktoś odrywał części mojego ciała. Miałam taki okres, że nie spałam przez dziesięć dni. Potem nie wytrzymałam i zasnęłam. Wtedy nie pamiętam, żeby coś mi się śniło. Byłam zbyt zmęczona, żeby pamiętać. Oczywiście w ciągu tych kilku dni dorobiłam się przezwiska "zombiak". Naśmiewali się ze mnie w szkole, a ja dawałam wszystkim coraz to nowe powody do tego. Pamiętam, że kiedyś zaczęłam mówić do nauczycielki, żeby mnie nie dotykała. Uroiłam sobie, że to moja matka. I wtedy wylądowałam u psychologa. Potem się przenieśliśmy do Blackpool i od tamtej pory było lepiej. Chodziłam na terapię. Przestały mi się nawet śnić koszmary. I od tamtej pory jest dobrze, ale nie jest kolorowo. Nigdy nie było. Jest po prostu normalnie. Bez żadnej magii - opowiedziałam. To najdłuższe wyznanie, jakie powiedziałam komukolwiek poza Anne i Mią. One jedyne mnie znały, możliwe, że nawet bardziej niż ja sama znałam siebie.
-Sądzisz, że już wyszłaś z butów dzieciństwa? - zapytał.
-Nie wiem. Myślę, że nie. Zawsze pozostanie we mnie dziecko, którym byłam, ale już tego tak nie przeżywam - wyjaśniłam.
-A co z twoim ojcem?
-Nie mam pojęcia. Myślę, że to była po prostu jednorazowa przygoda. Nie wiem, czy moja matka w ogóle znała imię tego kolesia. Na pewno był amerykanem. Matka mówiła, że miał taki akcent - wyjaśniłam. - Ja osobiście nigdy go nie poznałam.
-A czemu przeniosłyście się tutaj, do Anglii?
-Matka chyba miała dosyć tego, że ludzie się z niej naśmiewali. Mieszkałyśmy na obrzeżach miasta, to prawie jak wieś. Wszyscy o wszystkim wiedzieli, a moja matka nienawidziła być w centrum uwagi. To chyba jedyna rzecz, jaką po niej odziedziczyłam - odparłam.
-Nie powiedziała ci nigdy nic? Dlaczego cię tak nienawidzi? - zapytał.
-Nie wiem. Kiedyś coś wspomniała o jakiś liście, ale to było dawno temu. Jeszcze na długo przed tym, jak mnie oddała. Nie mam pojęcia o co jej chodziło. Miałam ze trzy latka - powiedziałam.
-Miałaś beznadziejne dzieciństwo - skwitował.
-No co ty, Einsteinie - odparłam. - Daleko jeszcze do Bootle? - zapytałam.
-Z godzina drogi - powiedział i zerknął na zegarek, który miał na ręku. - Ale dzisiaj już nic nie zrobimy.
-Która godzina? - zapytałam.
-Za godzinę północ - oznajmił. - Będziemy musieli przekimać się w hotelu.
-Już wystarczająco naciągnęłam dziś twój budżet - powiedziałam.
-To żaden problem. Serio. Mam całkiem sporo kasy.
-Harry...
-No chyba nie będziesz spała w samochodzie - kłócił się ze mną.
-Jesteś upierdliwy - stwierdziłam.
-A ty uparta - odbił piłeczkę.
-Jestem strasznie zmęczona - oznajmiłam nagle.
-To śpij, obudzę cię, kiedy dojedziemy - obiecał. - Chyba, że wolisz, żebyśmy zatrzymali się gdzieś tutaj w hotelu, a rano ruszymy w dalszą drogę - zaproponował.
-Zatrzymajmy się - poprosiłam.
Kilkanaście minut później już staliśmy pod jakimś hotelem. Harry nas meldował, a ja siedziałam w tym czasie w samochodzie. Nie miałam siły się ruszyć. Jakiś czas potem zasnęłam. Nie miałam już siły się powstrzymywać. Obudziłam się dopiero wtedy, kiedy loki Harry'ego, zaczęły mnie smyrać po twarzy. Harry niósł mnie w swych silnych ramionach do pokoju. Nie miałam siły, aby zaprotestować.
-Wynająłem nam oddzielne pokoje - powiedział szeptem.
Kiedy doszliśmy do drzwi, Harry postawił mnie na ziemi, a ja oparłam się o ścianę. Chłopak otworzył pokój przy pomocy klucza. Chciał mnie wziąć z powrotem na ręce, ale zaprotestowałam, więc tylko objął mnie ramieniem i poprowadził, aż do łóżka. Było dwuosobowe, mimo że Harry powiedział, że mamy oddzielne pokoje.
Chłopak ułożył mnie na materacu, a następnie zdjął mi buty. Potem wyciągnął spode mnie kołdrę i przykrył mnie szczelnie. Uśmiechnęłam się do niego resztkami sił. Ostatnie, co zapamiętałam to jego delikatny pocałunek złożony na moim czole.
Obudziłam się wcześnie rano przez zatkany nos. Kiedy usiadłam czułam się ciut lepiej, ale i tak nie mogłam swobodnie oddychać.
Zerknęłam na szafkę nocną i spostrzegłam, że leży na niej jakaś kartka. Wzięłam ją i przeczytałam krótki tekst: "Jestem w pokoju 32 (naprzeciwko), przyjdź, jeśli będziesz czegoś potrzebowała. H. xx". Wygrzebałam się z łóżka i założyłam buty na nogi. Właściwie to ledwo je wsunęłam na nogi. Nie miałam siły wiązać sznurówek. Wyszłam z pokoju, zupełnie zapominając o zamknięciu go na klucz. Cichutko zapukałam do pokoju Harry'ego. Gdyby nie jakaś pokojówka, która właśnie przechodziła, nie dostałabym się do środka. Tylko dzięki jej sympatii znalazłam się w pokoju Loczka. Smacznie spał, przytulając się do poduszki. Zsunęłam buty z nóg i wspięłam się na jego łóżko. Z trudem wyswobodziłam poduszkę z objęć chłopaka, a następnie sama usadowiłam się na jej miejscu. Chłopak niemal automatycznie zacieśnił na mnie swój uścisk. I tkwiliśmy w takiej pozycji, aż do dziewiątej trzydzieści, kiedy się obudził.
-Dzień dobry - powiedziałam półszeptem.
-Dzień dobry - odpowiedział. - Co tu robisz? - zapytał zaspanym głosem.
-Było mi trochę zimno, więc przyszłam się ogrzać - odparłam.
-Od jak dawna tu jesteś? - chciał wiedzieć.
-Od około szóstej - powiedziałam, a on zacieśnił uścisk wokół mnie, jednocześnie ziewając.
Harry wyciągnął spode mnie kołdrę i zaprosił mnie pod nią. Bez zastanowienie wsunęłam się pod pierzynę. Dopiero wtedy poczułam, że Harry najwyraźniej miał na sobie tylko bokserki. Dzięki bosym stopom poczułam, że chłopak nie ma na sobie spodni, a dłonie, które zetknęły się z brzuchem chłopaka, uświadomiły mi, że koszulki też mu brakuje. Lekko się speszyłam i chyba zarumieniłam, ale Harry nie robił z tego nic wielkiego. Delikatnie dotknął swoim nosem mojego.
-Odpowiednio ciepło? - zapytał szeptem.
Pokiwałam głową, nie mając odwagi odpowiedzieć na jego pytanie.
-Co jest nie tak? - zapytał, wyczuwając mój zmieniony nastrój.
-Prawie się nie znamy - przypomniałam.
-Przecież tylko leżymy koło siebie, spokojnie, Fef - powiedział.
-Powinniśmy ruszać - oznajmiłam w końcu.
-Jeszcze nie - jęczał. - Dobrze mi tu. U boku tak pięknej dziewczyny - skomplementował mnie, sprawiając, że zarumieniłam się tysiąc razy bardziej niż zwykle. I poczułam ten dziwny dyskomfort w brzuchu. Nie lubiłam być chwalona ani komplementowana.
-Myślę, że to niedobry pomysł - powiedziałam siadając.
Wysunęłam się spod kołdry, a następnie zeszłam z łóżka. Spojrzałam na Harry'ego, który przewalił się na plecy i przyglądał mi z przymrużonymi oczami.
-Co? - zapytałam.
-Próbuję cię rozgryźć - powiedział.
-Co ze mną nie tak? - zapytałam, unosząc jedną brew do góry.
-Wszystko. W jednym momencie przychodzisz do mnie, a w drugim uciekasz. Nie rozumiem tego - wyjaśnił.
-Masz pecha, mam serce z lodu - powiedziałam, zaczesując kosmyki włosów za uszy.
-Opinia lekarza, czy twoja własna?
-Nie mam nastroju na żarty - odparłam. - Idę się wykąpać w cywilizowanych warunkach.
Wyszłam. Szczerze mówiąc, zrobiłam to dlatego, bo miałam wrażenie, że moje serce topnieje, kiedy jesteśmy razem. A do tego dopuścić nie mogłam. Trzymałam je lata w zamrażalce i tak miało zostać. Nie nadaję się do kochania i tym podobnych rzeczy.
Chciałam wejść do swojego pokoju, ale drzwi były zamknięte. Musiałam je zatrzasnąć, kiedy wychodziłam, a klucz najwyraźniej został w środku... Lub miał go Harry.
Nie wiedziałam, co wybrać. Wrócić do Harry'ego, czy po prostu stać po tymi drzwiami jak jakaś idiotka i czekać na zmiłowanie. Ostatecznie zdecydowałam się usiąść. Skuliłam się przy drewnianej powłoce i siedziałam. Nie wiem, jak długo. Ludzie mnie wymijali, nie zwracając na mnie uwagi. I znów poczułam się jak ta szara myszka kiedyś, zanim poznałam Harry'ego. I poczułam się z tym źle, nie mam pojęcia dlaczego.
W końcu drzwi pokoju Harry'ego otworzyły się, a on uśmiechnął się do mnie szyderczo.
-Ktoś tu nie ma kluczy - powiedział, machając mi teatralnie kawałkiem metalu przed nosem.
-Bardzo zabawne, Styles - burknęłam.
-Odnoszę wrażenie, że wstałaś lewą nogą, Smith - orzekł i wytknął mi język.
-Dawaj ten klucz, chciałabym się umyć - wysyczałam.
-Nie denerwuj się, Smith. Złość piękności szkodzi - kpił sobie ze mnie.
Nie miałam ochoty dłużej się z nim patyczkować. Wstałam i po prostu zabrałam mu klucze. On nawet nie próbował mi ich odebrać. Otworzyłam zamek do swojego pokoju i zatrzasnęłam drewnianą powłokę za sobą. Wzięłam długi i orzeźwiający prysznic, wysuszyłam włosy, umyłam zęby szczoteczką, którą dostałam w gratisie od hotelu. Potem się ubrałam i nagle zaburczało mi w brzuchu. Poczułam się głodna.
Kiedy wyszłam z łazienki, Harry leżał sobie na moim łóżku.
-Jak tu wszedłeś? - zapytałam.
-Miałem drugi klucz - powiedział.
-Ugh - jęknęłam i podeszłam do stolika nocnego, gdzie leżał mój niedziałający telefon.
Wzięłam komórkę do dłoni i zaczęłam nią potrząsać, ale jedyne, co udało mi się zrobić, to woda, która ugrzęzła za szybką, przelała się na drugą stronę. Cholerny sprzęt, pomyślałam, a potem trzasnęłam nim o ścianę. Harry zląkł się wyraźnie i podniósł z łóżka do siadu, żeby spojrzeć na mnie.
-Cierpisz na jakieś schorzenie, na przykład ADHD?
-Cierpię na schorzenie "zalał mi się telefon" - odburknęłam.
-Jesteś bardziej otwarta, ale nie wiem, czy to dobrze, bo robisz się oschła - powiedział.
-Zawsze taka jestem - oznajmiłam.
-Nie, nie zawsze. Jesteś zmienna jak... kobieta - rzekł.
-Ale to miało sens. Nawet Einstein by nie podskoczył - zakpiłam sobie z niego.
Zaczynasz z nim żartować, Fefe, przypomniała mi podświadomość.
-Kobieta zmienną jest, słyszałaś o tym?
-Nie wiem w co ty grasz, Styles, ale nie ze mną te numery - powiedziałam.
-Zastanawiałaś się kiedyś, dlaczego się tak zachowujesz? - zapytał.
-Zachowuję się normalnie - burknęłam i podeszłam, aby podnieść telefon z podłogi. Teraz miał jeszcze zbitą szybkę i wypadło z niego parę klawiszy.
-Mnie się wydaje, że nie. Normalnie zachowujesz się wtedy, kiedy jesteś miła. A teraz zgrywasz lodową księżniczkę - powiedział.
-Jestem Lodową Księżniczką. Zachowuję się dziwnie, kiedy jestem miła - odparłam. - Taka moja natura, Styles, więc nie próbuj mnie zmieniać.
-Czasami zmiany są dobre - orzekł. - Lodowa Księżniczko - dokończył.
-Nie potrzebuję zmian - powiedziałam, starając się umieścić ponownie klawisze na ich miejscu, ale one nijak nie chciały znowu się przyczepić. Telefon nadawał się już do śmieci.
-Masz rację - odparł, sprawiając, że na niego spojrzałam. - Nie potrzebujesz zmian, dlatego nie rozumiem, dlaczego chcesz na siłę być Lodową Księżniczkę.
-Już taka jestem - powtórzyłam.
-Jak udowodnisz, to uwierzę - powiedział.
-Chodziłam z Alexem dla zabawy. Zerwaliśmy, bo powiedział, że mnie kocha, a ja go nie kochałam. Nie potrafię kochać - oznajmiłam, a jego chyba zatkało.
-Fef... - zaczął półszeptem.
-Daj spokój, Harry. Mnie to na serio nie rusza - powiedziałam.
-Wiem, że masz serce. Wczoraj, kiedy po ciebie wróciłem, prawie płakałaś - zauważył.
-To nie były łzy. To było zimno. Tylko tyle mam w środku - odparłam i pomaszerowałam do drzwi.

*W Polsce to rozmiar 34
**W Polsce to rozmiar 38

Cały czas staram się wykreować postać Felicii. Usłyszałam już komentarze, że jest strasznie chamska, ale zdradzę Wam w sekrecie, że właśnie taka ma być :) Fefe aka Lodowa Księżniczka. Jeśli ktoś czytał mojego poprzedniego bloga, to wie, że Julia skrywała w sercu mroczną tajemnicę. Fefe też ma tajemnicę. Tajemnicę, która osadziła lód na jej sercu. ;)

~Jeśli przeczytałeś/łaś, proszę, zostaw komentarz :)

3 komentarze:

  1. No no no Fefe zaczyna się otwierać :-D

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam to opowiadanie. Strasznie się cieszę, że Fefe zaczyna się na niego otwierać, ale szkoda, że twierdzi, że nie potrafi kochać :/ Życzę weny i czekam z niecierpliwością :D ~Kinga

    OdpowiedzUsuń
  3. Ona ma serce to widac . Jest slodka .

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy, nawet najkrótszy, komentarz :)