niedziela, 22 marca 2015

Rozdział 17

Z dedykację dla mojej kochanej Oli :)

Położył się obok mnie. Przez chwilę oboje leżeliśmy na plecach, ale po chwili on odwrócił się na bok tak, że teraz mógł na mnie patrzeć. Ja jednak zostałam przy suficie, który skąpany w blasku księżyca był raczej szary niż biały. Nie miałam odwagi spojrzeć na Harry'ego po tym, jak zobaczył mnie w takim stanie. Wystarczy, że mnie wykąpał i przyniósł z powrotem do łóżka.
-W sobotę robimy spotkanie naszej grupy, przyjdziesz? - zapytał.
-Naszej grupy? W sensie? - mój głos był kompletnie wyprany z emocji. Nie miałam siły na rozmawianie z nim tego dnia, ale nie mogłam przecież milczeć, kiedy on do mnie mówił.
-Zespół i nasze dziewczyny. Takie wąskie grono. Chciałbym, żebyś w końcu poznała na serio chłopaków, a nie tylko przelotem, tyle, co znacie swoje imiona. Dziewczyny też są okej. Najbardziej pewnie dogadasz się z Sylvią, bo ona i Niall... Poznali się tak samo, jak my - powiedział.
-Sylvia?! - nagle się ożywiłam i spojrzałam na Harry'ego. - Oni są jeszcze ze sobą?

Ledwo co ugryzłam się w język. Już sekundy dzieliły mnie od powiedzenia, że Sylvia jest wtyką producenta. Powstrzymałam się, bo przecież... Skąd mogłam wiedzieć, jaka jest teraz? Może ona naprawdę go pokochała? Nie podejrzewałam jej w sumie o to, ale siebie też nie podejrzewałam o zaangażowanie w związek z Harrym.
-Nooo... Całkiem się dogadują. Tylko śmiesznie jest, jak się całują, bo ona musi się do niego schylać - był wyraźnie rozbawiony, zupełnie odwrotnie niż ja. W jakiś sposób... niepokoiła mnie ta dziewczyna. - To przyjdziesz?
Nie chciałam właściwie iść. Bo i niby po co? Ani nie czułam wewnętrznej potrzeby, żeby poznawać chłopaków, ani nie miałam ochoty na spotykanie tych ich dziewuch. Na pewno były płytkie i zakochane w sobie. No i piękne, więc czułabym się przy nich jak brzydkie kaczątko. Ale nie mogłam się nie zgodzić, bo to  H a r r y  mnie o to prosił. No i musiałam zobaczyć tą całą Sylvię. Niall odwiózł mnie dzisiaj do domu, jeśli ona była fałszywa, to byłam mu winna przysługę, a tylko w ten sposób mogłam dowiedzieć się, jaka ona jest i czy żywi do niego jakieś uczucia.
-Tak - zgodziłam się, ziewając.
-W porządku, a teraz śpij. Musisz być zmęczona.
-Yhym - mruknęłam, a moje powieki przymknęły się niemal od razu.
-Dobranoc - wyszeptał do mojego ucha, a potem musnął delikatnie mój policzek ustami.
Odpłynęłam.
Rano budzik zadzwonił zdecydowanie za wcześnie, ale musiałam przecież iść na wykłady. Podniosłam się cichutko, żeby nie przeszkodzić we śnie Harry'emu, którego na szczęście nie obudził mój telefon.
Podeszłam do szafy, ale przyszło mi to z trudem. Byłam cała obolała i nawet chodzenie sprawiało mi problem. Może kąpiel pomogła mi wieczorem, ale rano jej efekty zdecydowanie wygasły.
Wyjęłam jakieś miękkie ubrania, żeby nie obciążać jeszcze dodatkowo swojego obolałego ciała. Wybrałam bawełniane, czarne spodnie i siwą tunikę. Ubrałam się pospiesznie. Strasznie bolało, ale pomyślałam, że im szybciej to zrobię, tym mniej bólu mnie spotka, ale chyba jednak nie wyszło tak jak chciałam.
Schodzenie po schodach było najgorsze. Już się bałam tego, co spotka mnie na uniwersytecie. Latanie z góry na dół zdecydowanie nie zmniejszy mojego bólu.
Na śniadanie zjadłam zwyczajne płatki, a potem poszłam do salonu po długopis i karteczki samoprzylepne. Musiałam coś napisać dla Harry'ego.
"Jestem na wykładach. Czuj się jak u siebie, ale nie zniszcz mi domu xFefex"
Karteczkę przylepiłam na framugę drzwi wyjściowych na przeciwko schodów. Potem zaczęłam zakładać kurtkę i buty i nagle uświadomiłam sobie, że moja torba została w sypialni. Niemal umarłam z bólu, kiedy musiałam wspinać się jeszcze raz po schodach, a potem wrócić. I jeszcze czekała mnie długa droga na uniwersytet.
Przeszłam zaledwie pół kilometra i nie wytrzymałam z bólu. No dobra, nie był aż tak straszny, ale fakt, że byłam jakoś jakby... rozwalona psychicznie, wcale nie pomagał. Usiadłam na chodniku pokrytym śniegiem i ukryłam twarz w kolanach. Łzy popłynęły mi po policzkach.
Dlaczego czuję się tak dupnie?
-Proszę pani, w porządku? - to był jakiś facet. Podniosłam na niego wzrok.
-Tak - odparłam.
-Na pewno? Może zadzwonić na pogotowie?
-Nie, nic mi nie jest. Po prostu... Złe samopoczucie - wyjaśniłam, wstając. Bolało.
Odeszłam, zanim facet zdążył jeszcze coś powiedzieć. Nie przeszłam daleko. Gdy tylko zobaczyłam przystanek autobusowy, nie wytrzymałam. Drogi były zaśnieżone, ale ja byłam zbyt obolała, aby iść. Ból wzmagał się, kiedy moje uda się o siebie ocierały. Do tego jeszcze leciała ze mnie krew i to wcale nie była miesiączka.
Usiadłam na samym końcu autobusu i wtedy pozwoliłam sobie na chwilę słabości. Zaczęłam bezgłośnie płakać, jednocześnie wpatrując się w widoki za oknem.
Co się właściwie wczoraj wydarzyło? Między mną i Harrym? Pokłóciliśmy się. On mnie kocha, a ja nie wiem, co czuję. Nawet nie potrafię teraz zaprzeczyć, że nic, choć tyle lat starałam się być totalnie znieczuloną. I ten wieczór. Było fajnie, kiedy mnie całował i w ogóle. Kiedy się rozbieraliśmy też, ale potem już nie. Poza tym... To nie tak miało być. Nigdy nie chciałam, żeby to stało się w taki sposób. Mój pierwszy raz miał wyglądać zupełnie inaczej. Gdybym mogła cofnąć... Moje myśli nagle się zatrzymały. To żal ściskał mi serce. Żałowałam tej nocy, chciałam ją wymazać. To... to było za szybko. Ja... Jeszcze nie byłam na to gotowa. Może fizycznie tak, ale nie psychicznie. Wiem, że Harry chciał dobrze, ale... Po prostu nie tak to sobie wyobrażałam i może byłam trochę rozczarowana. Nie tyle tym, że nie było tak dobrze, jak wszyscy mówią (chociaż ja wiedziałam, że pierwszy raz jest bolesny), rozczarowałam się sobą, bo jako dziecko coś sobie obiecałam i nie dotrzymałam słowa. Wiem, że bredzę o tym całym niekochaniu i w ogóle, ale... zawsze myślałam, że zrobię to po ślubie, z kimś kogo będę pewna, że kocham. Nie tak. Znaczy... znając mój sposób myślenia, nie myślałam, że kiedykolwiek to nadejdzie, ale tak miało być. Nie miałam właściwie już niczego, nawet prawdziwej rodziny. Miałam tylko cnotę i chciałam ją oddać komuś, kto już by był moją rodziną. Taka wymiana. A teraz jej też nie miałam. Tego drugiego też. Harry mógł mnie kochać, ale był też wolny, a zostawienie mnie nie stanowiłoby dla niego żadnego problemu. Oddałam się. Sam miał rację. Jestem kompletną dziwką.
Mój telefon zadzwonił, przerywając moje rozmyślenia. Odebrałam bez zastanowienia.
-Fef?
-Tak? - miałam nadzieję, że nie usłyszy, iż płaczę.
-Gdzie jesteś?
-W autobusie, jadę na uczelnię - powiedziałam. - Napisałam ci karteczkę.
-Płaczesz?
-Nie.
-To przez to, co wydarzyło się wczoraj, prawda?
-Nie - kłamałam, wiem, ale nie mogłam mu powiedzieć, że żałuję. Nie chciałam go zranić.
-Fefe, powiedz mi - nalegał.
-Jest w porządku. To z zimna. Zawsze jak wychodzę to cieknie mi z nosa - powiedziałam.
-Proszę cię, przecież wiem, że kłamiesz. Nie najlepiej ci to wychodzi. Powiedz mi, to przeze mnie?
-Nie, to nie to. To moja wina - odparłam.
-Co się stało?
-Po prostu... Ja... Nie umiem ci tego powiedzieć - oznajmiłam zgodnie z prawdą.
-Najlepiej wal prosto z mostu - poprosił.
-Nie chcę.
-Żałujesz, prawda?
Nawet nie potrafiłam zaprzeczyć.
Harry westchnął po drugiej stronie linii, przez co zaczęłam szlochać.
-Przepraszam.
-To nie tak. Nie chodzi o to, że żałuję - głos mi się łamał przy co drugim słowie. - Chodzi o to... Że nie dotrzymałam danej sobie obietnicy. Nie wiem, kim bez niej jestem, rozumiesz? To było dla mnie ważne i... zachowałam się jak bezmyślna idiotka. To nie twoja wina, to ja spieprzyłam.
-Co to za obietnica? - chciał wiedzieć.
-Nic ważnego. Zapomnij, że ci to powiedziałam. Ale nie obwiniaj się, jest w porządku. Przejdzie mi. Muszę kończyć - oznajmiłam nagle.
-Fefe... - ale nie pozwoliłam mu dokończyć, po prostu przerwałam połączenie i wyłączyłam komórkę.
Kiedy dojechałam na uniwersytet, z trudem doczłapałam się do drzwi wejściowych. Ból ten kojarzył mi się jedynie z takim po 20 kilometrowej wycieczce rowerem, którą kiedyś przebyłam z opiekunem. Jechaliśmy wtedy do pobliskiego miasta do jego siostry ciotecznej. Na wieczór, gdy dotarliśmy, nie było strasznie, ale rano obudziłam się cała obolała TAM. Główną przyczyną tego był fakt, że na rowerze nie jeździłam od paru lat. Tutaj spotkał mnie podobny problem. Nigdy tego nie robiłam, dlatego bolało, a ludzie, którzy mnie obserwowali, zapewne porównywali mnie do pingwina.
Już miałam iść ku schodom, by wejść na drugie piętro, kiedy minęłam sekretariat. Zatrzymałam się na moment. Po co miałam iść na zajęcia, skoro i tak chciałam rzucić te studia? To nie było coś, co chciałam robić i niedawno to do mnie dotarło. Chwyciłam za klamkę, jednak zabrakło mi odwagi... Opiekunowie włożyli w te studia mnóstwo pieniędzy, nie mogłam tego zrobić bez uzasadnienia... I co niby miałabym zrobić po rzuceniu szkoły?
Wycofałam się, zanim ktoś w ogóle zauważył, że miałam zamiar odwiedzić sekretariat. Poszłam na zajęcia. Dostać się do klasy było ciężej, niż wysiedzieć na wykładzie w towarzystwie Tiny, która miała dziś wyjątkowo dobry humor i cały czas gadała. Normalnie bym pewnie starała się cieszyć razem z nią, ale dzisiaj czułam się na to zbyt dupnie.
Kilka następnych wykładów było znośne, aż w końcu przyszła kolej na zajęcia, które miałam z Samem. Prawie nie rozmawialiśmy ze sobą ostatnimi czasy, nawet podczas naszych piątkowych seansów, a teraz, kiedy człapałam do klasy jak pingwin, było mi cholernie wstyd. Chłopak cały czas uważnie skanował mnie wzrokiem, a ja słyszałam w głowie jego głos, odbijający się echem, kiedy mówił, że jestem dziwką.
W końcu dotarłam do ławki. Położyłam na niej plecak, a następnie usiadłam na krześle.
-Co ci się stało? - Sam odezwał się do mnie, kiedy szukałam w plecaki zeszytu z notatkami. Jego głos o dziwo był zaniepokojony, a nie szyderczy. Myślałam, że od razu się domyśli i rzuci mi prosto w twarz, że jestem szmatą czy coś takiego.
-Zbyt ciężkie ćwiczenia - wymruczałam. To była pierwsza lepsza wymówka, jaka przyszła mi do głowy.
-Ćwiczenia? Przecież ty nie ćwiczysz... - słusznie zauważył, ale nie mogłam pozwolić, żeby pomyślał, iż ma rację. Wtedy na pewno by się wszystkiego domyślił i rzucił mi prawdą w twarz.
-Postanowiłam zacząć. Poszłam na siłownię i jeździłam za długo na rowerze stacjonarnym, a teraz jestem cała obolała - wyjaśniłam, nie odrywając wzroku od zeszytu, który właśnie wyciągnęłam z plecaka.
-To przez niego, prawda?
-Co? - zapytałam, przenosząc gwałtownie wzrok na Sama. Serce waliło mi jak oszalałe. Przecież nie mógł wiedzieć... prawda?
-Dla niego ćwiczysz - wyjaśnił, a ja nagle odetchnęłam z ulgą.
-Nie, po prostu chcę poprawić swoją kondycję dla samej siebie - wzbraniałam się, chociaż łatwiej było po prostu przytaknąć. - Zresztą, to nie twoja sprawa. Zapomniałeś już, że mnie nienawidzisz?
-To nie tak, że cię nienawidzę. Po prostu... nie mogę znieść tego, że się tak dla niego zmieniasz. Przez niego. Zawsze byłaś sobą, a teraz odstawiasz się na panienkę gwiazdy - burknął. - Nawet z nim śpiewasz. Jakby to było to, co chcesz robić. A ty nienawidzisz sławy.
Wtedy uświadomiłam sobie, jak bardzo ja i Sam jesteśmy dalecy od siebie. Zawsze myślał, że mnie zna, ale to niemożliwe, bo ja sama do końca nie wiedziałam, kim tak naprawdę jestem. Dopóki nie poznałam Harry'ego wmawiałam sobie milion rzeczy. Że nienawidzę śpiewania, że gardzę sławą, że jestem szarą myszką, że nie potrafię czuć... a problem jest taki, że ja taka nie jestem. Moim marzeniem zawsze był śpiew, jednak chciałam wypchnąć je z siebie, nie wierząc, że jestem do tego zdolna. Może pod tym względem jestem jak szara myszka, bo nie potrafię w siebie uwierzyć, ale nic poza tym. Prawda jest taka, że polubiłam rozmawianie o wszystkim. Jasne, cenię sobie prywatność i tak dalej, ale tak naprawdę miło usłyszeć słowa "co u ciebie?", bo wtedy ma się pewność, że ktoś się tobą interesuje. Ja nigdy w to nie wierzyłam. Nie wierzyłam, że ktoś może mnie kochać, dlatego sama starałam się odczuwać jak najmniej emocji, w obawie, że jeśli kogoś pokocham, to ta osoba mnie zrani. I taki sam problem miałam z Harrym. Bałam się przyznać się, nawet przed samą sobą, że stał się dla mnie kimś ważnym, bo miałam wrażenie, że to przyniesie mi coś złego. Do tej pory miłość (a przynajmniej ta, do której się przyznawałam) przynosiła mi tylko takie prezenty. Ból. Kochałam matkę, a ona mną gardziła. No może nie do końca, ale...
-Wcale mnie nie znasz, Sam. Ja sama się dopiero poznaję - powiedziałam.
-Ten chłopak po prostu namącił ci w głowie - oznajmił szorstko.
-Nie prawda, on tylko... - nie zdążyłam dokończyć, gdyż do klasy wszedł wykładowca i natychmiast mnie uciszył.
I tyle z mojej cywilizowanej rozmowy z Samem. Chociaż skoro właśnie prawie zaczynaliśmy się kłócić, to raczej do tego typu pogawędki i tak by nie doszło, więc może lepiej, że nam przerwano. Jednak czułam jakby niedosyt, że nie zdołałam w jakiś sposób obronić Harry'ego przed tymi nieuzasadnionymi oskarżeniami.
Po wykładzie planowałam iść prosto do domu, bo nie nadawałam się dziś na słuchanie innych, ale Sam zatrzymał mnie, zanim dotarłam do schodów.
-Nie chcę się więcej z tobą kłócić, Fefe, ale musisz zrozumieć, że ciężko mi tak po prostu zaakceptować Twoje zmiany - powiedział.
-Ty też się zmieniłeś, Sam. Kiedyś byłeś moim przyjacielem, chciałeś, żebym się rozwijała, dlatego namówiłeś mnie na te studia, a teraz, kiedy w końcu robię rzeczy, które lubię i które czynią ze mnie prawdziwą mnie, chcesz, abym zatrzymała się w miejscu - burknęłam.
-Śpiew nazywasz rzeczą, którą lubisz? To nawet nie jest przyszłościowe. Wystarczy kłótnia z tym... kolesiem, a znikniesz równie szybko jak się pojawiłaś, tylko w większej niesławie - wiem, że miał rację, ale nie mogłam tego przyznać.
-Humanistyka to też nie jest dobry kierunek przyszłościowy. Tak naprawdę nie wiadomo, czy będę z tego cokolwiek miała. Może też umrę w niesławie i to kompletnej, a tak mam szansę, żeby ktokolwiek o mnie usłyszał! - krzyknęłam.
-Dzięki temu gogusiowi? Tylko dlatego się z nim prowadzasz?! - szydził ze mnie.
-Jasne, że nie! Nie wierzę, że oceniasz mnie tak nisko! On po prostu może mi dać to, czego zawsze pragnęłam!
-Jakoś nigdy nie wspominałaś, że kręci cię śpiewanie i sława. Jeszcze do niedawna bałaś się powiedzieć więcej niż 5 słów na raz - przypomniał.
-To właśnie pokazuje, jak mało o mnie wiesz - mój głos nagle się zmienił. Już nie krzyczałam, a emocje nie wypływały z moich ust. Ton głosu miałam spokojny i opanowany. Wręcz zimny.
-Trudno, żebym cokolwiek wiedział, jak złościsz się za każdym razem, kiedy pytam! - wrzeszczał. Chyba pierwszy raz podniósł na mnie głos. Nie przypominam sobie, żeby wcześniej mu się zdarzyło. W sumie... To dopiero nasza 2 kłótnia.
Harry powiedział mi kiedyś coś podobnego. Że złoszczę się zawsze, kiedy próbuję się dowiedzieć czegokolwiek o mnie. Zawsze, kiedy pyta. I to wspomnienie plus wkurzony Sam było jak cios prosto w moje poharatane serce.
Więc odeszłam, ale on nie poszedł za mnie. Nigdy więcej też nie pojawił się w moim domu na filmowym wieczorze.

2 komentarze:

  1. Wreszcie hahahah . Dziekuje za dedykacje . <3
    Rozdzial super jak zawsze . To slodkie ze Harry sie tak o nia przejmuje i chamskie jak Sam sie tak zachowuje . Koncowka smuuuutna ;c czekam na nastepny dodawaj go szybko . :*

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy, nawet najkrótszy, komentarz :)